Kiedyś często mi się śniło że spadam. Budziłam się zaraz przed upadkiem. Serce waliło tak mocno, że prawie wyskakiwało mi przez gardło. Po takiej pobudce nie była potrzebna żadna kawa. Człowiek zrywał się na równe nogi i był gotowy do działania.
Gdy przyszło mi wypełnić kolejny punkt z listy postanowień noworocznych nie byłam aż tak gotowa do działania. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść a z przemęczenia już nie wiedziałam co jest jawą co jest snem. Pokłóciłam się z całą rodziną, prawie straciłam przyjaciół. Stres zżerał mnie od środka a ja wyżywałam się na otoczeniu. Miałam wyskoczyć ze spadochronem z działającego samolotu. Co za wariat tak robi? Trzeba być naprawdę nieobliczalnym i odważnym. I tutaj muszę przyznać, że nieobliczalna to ja jestem, ale nie odważna. Tchórz ze mnie straszny. Jak to mówią:”Strach ma wielkie oczy”. No to ja jestem jego najlepszym reprezentantem.
Dla dodania sobie odwagi namówiłam na kurs dwóch moich dobrych przyjaciół. To tak na wypadek jakbym chciała zrezygnować. Jeden miał pilnować drugiego, a drugi trzeciego.
No i ktoś kogoś nie przypilnował bo po części teoretycznej jeden zwiał. A sytuacje awaryjne i to co może się złego przytrafić potrafi złamać największego twardziela. Z racji tego, że bałam się już bardzo, no to już nie mogłam bardziej, więc co mi tam.
Skoki zaplanowano na za dwa tygodnie. Do tego czasu mieliśmy jeszcze przejść szkolenie naziemne czyli ćwiczenia w uprzęży na symulatorze. Super ekstra fun. Takie pływanie w basenie z kulkami zanim naprawdę wrzucą cię do prawdziwego basenu z wodą. Przez te dwa tygodnie nie jadłam prawie nic i spałam po 3-4 godziny na dobę. W ciągu dnia jak znalazłam chwilę na odpoczynek i zamknęłam oczy to widziałam wszędzie spadochrony, jakby mi je ktoś powkładał pod powieki. Takie małe kolorowe wycinanki rzucające cień na białej ścianie, które nie pozwalały spać w nocy. Bo jest tak, że pewnym momencie twojego życia przychodzi moment by zmierzyć się z największymi strachami. Takimi wyłażącymi spod łóżka ,albo potworami z szafy, czy obawami takim jak niezdanie egzaminu, takim wewnętrznym czymś co cie paraliżuje. To może być zły głos albo dobry głos, który mówi ci – Uważaj tam jest coś niedobrego dla ciebie, strzeż się. Ale jest też inny głos, taki cichy, który mówi, spróbuj, dasz radę odważ się, zjedz to jabłko z zakazanego drzewa. Strach i pokusa, które pachną ładnie i są słodkie.
Gdy podjęłam ostateczną decyzję, że chce skoczyć ze spadochronem siedziałam już w samolocie. Targały mną niewyobrażalne uczucia i emocje. I tak w mojej głowie dużo się dzieje, ale w tym przypadku wyciszyłam wszystkie zakamarki i wylosowałam myśl, a potem wypowiedziałam na głos jak zaklęcie. Skoczyłam mimo strachu, a jak już tak spadałam to przestałam się bać i przestałam czuć. Nastała taka totalna cisza i błogi spokój. To był taki stan gdy resetuje ci się komputer, a ty patrzysz na to kółeczko, które się kręci i jest tym etapem oczekiwania aż znowu wszystko zacznie działać i wróci do normy. To ja właśnie znalazłam się w tym totalnym zawieszeniu. Kiedyś się zastanawiałam czy człowiek może nie myśleć. No to może, bo nie myślałam. Byłam jak pogrążona w medytacji albo jakimś śnie gdzie mogło się wydarzyć wszystko albo mogło się już nic nie wydarzyć. Nagle obudził mnie z tego snu głos, który przez radio kazał mi wykonywać poszczególne manewry, by bezpiecznie wylądować. Zrobiłam prawie wszystko nie tak. Owszem mylę strony. Wiec jak nie to prawo to to drugie prawo. Wielka mi rzecz. Ale skoro jednak wylądowałam mimo tych wszystkich fuckupów to muszę z pełną odpowiedzialnością przyznać, że to jednak bezpieczny sport.
Po tym wszystkim już nic nie było takie samo. Bo życie zaczyna się dopiero gdy wyskoczysz z samolotu. Byłam szczęśliwa, byłam niezniszczalna byłam nieśmiertelna. Jestem…
🙂 🙂 🙂 Kliknij tu i obejrzyj mój pierwszy skok 🙂 🙂 🙂