Gdy skończyłam 2 lata, zobaczyłam przelatującego nad moją głowa bociana. Powiedziałam mamie, że jak dorosnę zostanę pilotem i będę latać jak ptak. Zupełnie tego nie pamiętam, ale to uczucie i ta potrzeba latania, była ze mną od zawsze. To było moje największe marzenie, pragnienie połączone z tęsknotą za wolnością. Zawsze czułam, że moje miejsce jest tam, na górze w chmurach. Piloci to marzyciele i ryzykanci. Są też cholernie zawzięci i sfokusowani na celu, więc pasuję tam jak ulał.
Przygodę z lataniem zaczęłam późno, ale już jako nastolatka namawiałam rodziców na kurs szybowcowy, albo chociaż spadochronowy. Olali mnie. Ze strachu, że zrobię sobie krzywdę. Normalka, a mogli po prostu się na to zgodzić. „Skoro i tak wiesz, że twoje dziecko coś zrobi, zgódź się na to. To jedyny sposób, by wyjść z tego z twarzą” (Katarzyna Grochola „Nigdy w Życiu”). Teraz nic nie mówią. Nie na głos. Słyszę tylko szepty – „weź nic jej nie mów, jeszcze coś gorszego wymyśli”. Nawet 40 letni człowiek w oczach rodzica jest dzieckiem.
Po latach marzeń i porażek związanych z lotnictwem – dopięłam swego. A porażek było sporo. Po maturze zdawałam do Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. Spędziłam tam dwa tygodnie na kursach. To były najlepsze wakacje w moim życiu, które przyniosły mi niesamowite przyjaźnie… i miłość, która gdzieś się rozpłynęła w powietrzu, ale była najprawdziwsza z prawdziwych.
Latami nie mogłam o tym zapomnieć. Potem były inne studia, które jeszcze bardziej uwrażliwiły mnie na piękno. Gdy marzyciel studiuje sztuki plastyczne, to prędzej czy później oderwie się od ziemi.
Tak więc po latach, jestem w miejscu, w którym jest mi w końcu wygodnie. Skaczę, latam, biegam za marzeniami i chwytam je każdego dnia, robiąc to co lubię. Zapraszam do odsłuchania relacji z mojej pierwszej lekcji pilotażu.
Odcinek 8: Olsztyn kocham, bo muszę… czyli wakacje w mieście