Naskakałam się w tym roku z różnych wysokości oraz rożnych elementów przyrody ożywionej i nieożywionej. Nie wiem skąd we mnie taka potrzeba, ale strach, który towarzyszy mi w takich sytuacjach jest przekornie odprężający. Duża dawka napięcia i stresu w tak krótkim czasie powoduje, że po wszystkim wchodzę w błogi stan relaksu. Moje ciało wypełnia pustka, puszczają wszystkie napięcia, nie myślę absolutnie o niczym. Nic mnie nie obchodzi i niczym się nie martwię. Stan zawieszenia i absolutnej próżni. Przepełnia mnie nicość. Powrót do stanu poprzedniego zajmuje kilka godzin. Przeważnie zaczyna się od myśli: „Czy ja aby na pewno wyłączyłam żelazko”. Wtedy już wiem, ze wracam na ziemię. Zaczynam się budzić jak z jakiegoś snu. Po pierwszym skoku ze spadochronem nie mówiłam przez trzy godziny. Przyjaciele myśleli, że doznałam jakiegoś urazu, że może za mocno uderzyłam się w głowę. A tu taki psikus. Potem człowiek musi to gadanie odreagować w radiu.
O ile skoki ze spadochronem były dość wyczerpujące, bo na swoją kolej trzeba było czekać dłuższą chwilę i stres rozkładał się wtedy na pewne etapy, o tyle skok na bungee to było mocne uderzenie. Konkretny zastrzyk adrenaliny. Moje ciało to był jeden wielki skurcz mięśni. Było mi gorąco a trzęsłam się jak z zimna. Na górę wjeżdżałam całą wieczność. Skok wykonałam z 66 m. Niby nisko, ale nie patrzyłam w dół. Bałam się, że zrezygnuję. To była moja jedyna obawa. Nie, że lina się urwie, albo urwie mi głowę albo co innego mi odpadnie. Bałam się samego strachu. Strach przed strachem. Na pewno jest na to jakieś naukowe określenie.
Instruktor powiedział, że mam się powoli przechylić. Nie mogłam tego znieść i chciałam wysiąść jak najszybciej, więc skoczyłam na nogi. To nie był najlepszy pomysł, bo potem szarpie niemiłosiernie. Tak więc nic mi nie odpadło ale po miesiącu byłam w stanie dopiero normalnie się ruszać. Za żadne skarby tego nie powtórzę, ale było warto.
Zdecydowanie za to mogę wam polecić skok z drzewa na wahadło. Po tym nic mnie nie bolało. No prawie nic. Mordercze wejście na drzewo po chybotliwej drabinie odebrało mi całą radość z tego skakania. Mało tego ubrałam się jak na wojnę. Było 20 stopni a ja wystartowałam w zimowej kurtce. Dla mnie temperatura optymalna to 30 stopni. Wszyscy o tym wiedzą. W każdym razie jak już zapakują cię w tą całą uprząż do wspinaczki to nie da się już nic zdjąć. Generalnie nic nie zrobisz, a jak już wdrapiesz się na drabinę to łatwiej w górę niż w dół. Decyzja podjęta, nie ma odwrotu.
Po 10 minutach wchodzenia na 16 metrowe drzewo dotarłam na platformę. Instruktor, który czekał na mnie na górze obejrzał już chyba cały internet w swoim smartfonie. Na pierwszy ogień poszedł mój przyjaciel. Najodważniejsi skaczą na końcu, więc puściłam go przodem. Nie zawsze Panie muszą mieć pierwszeństwo. Mamy równouprawnienie. Najtrudniejsze było zejście z platformy. Miałam wrażenie, ze trwało dłużej niż wchodzenie na drzewo. Poprosiłam ładnie Pana instruktora by mnie zepchnął. Chłopcy od spadochronów nie byli tacy mili. Człowiek sam musiał skoczyć, a tu proszę spychają cię na żądanie i jest zabawa. Ale to jeszcze nie wszystko. Jeszcze nie skaczesz. Na razie wisisz. Jest spoko. Nie jest wysoko. Ćwierkają ptaszki. Jest lato, a ja w zimowej kurtce. Już nawet nie jest mi gorąco. I wtedy następuje odpięcie systemu linek i lecisz. Jak na dużej huśtawce. Nic nie szarpie, nic nie boli, jest fantastycznie. Podobno są dwa rodzaje skoczków. Pierwszy to ten co się drze, przeklina i ogólnie leci na wydechu. Drugi to typ, który się nie drze. A nie drze się bo leci na wdechu. Ja jestem typ drugi. Podobno mówi się o takich, że zamierają ze strachu. Jak się człowiek za dnia nagada to nie muszę jeszcze bredzić gdy latam. Wcale nie zamarłam ze strachu. Zdecydowanie powtórzyłabym to jeszcze raz. Szkoda, że nie mają windy na to drzewo bo mogłabym tak kilka razy pod rząd.
Jeżeli chodzi o skakanie to bungee: „nigdy”, „nie”, „w życiu”, „never ever”. Natomiast spadochrony – bardzo chętnie. Gdy zaczynałam moją przygodę z audycją Lejdi Gada czyli kobiety przy mikrofonie do udziału w pierwszym odcinku zaprosiłam spadochroniarkę. Uważam, że potrzeba naprawdę dużej odwagi by skakać, a mi tej odwagi zabrakło przy trzecim skoku. Jej opowieść tak bardzo mnie urzekła i wciągnęła, że umówiłyśmy się na przyszły sezon na skok z 4000m. Czy podołam? Nie wiem, ale spadochrony ciągle mi się śnią. I chyba trochę za nimi tęsknię, a te skoki w bok trochę mnie do nich przekonały.
Moje wybryki skokowe w linkach poniżej 😉