Są takie dni, kiedy absolutnie nic, ale to nic mi się nie chce. Najgorzej jest wtedy, gdy muszę. Tak było pewnego letniego popołudnia. Byłam totalnie zmęczona i nie miałam ochoty na kolejne nagranie. A, że nie lubię marnować czasu antenowego na powtórki, zmobilizowałam się, umówiłam spotkanie i wybrałam się nad jezioro do szkoły windsurfingu. Śmiałam się w duchu, żeby przypadkiem nie zrobił się z tego windsuffering 😉 ( z angl. suffering – cierpienie). Potem było mi wstyd.
Nie raz zapewne słyszeliście, że jak się nie chce nigdzie wyjść, to zawsze będzie fajna impreza, a ta była najlepsza na jakiej byłam ;).
Jestem absolutną fanką powietrza. Latanie, skoki spadochronowe, to coś, co zawsze mnie przyciągało. Wodę uwielbiam, ale tylko wtedy gdy jest ciepła. Tego lata była wyjątkowo sprzyjająca aura, by wielokrotnie się zanurzyć (zmieniłam, żeby nie było powtórzenia) . W latach poprzednich, na plaży można było mnie spotkać owiniętą w wełniany koc i gdyby nie ta ciepła woda, nigdy nie wybrałabym się na windsurfing.
Zabawa była fantastyczna. Łączy w sobie wszystko, to co potrzebne jest dla ciała i ducha. Ten sport funkcjonuje na granicy dwóch żywiołów: wody i powietrza. Pływasz w grupie, a w zasadzie fruwasz, ale tak naprawdę jesteś sam. Możesz być z ludźmi i spędzać z nimi czas i możesz być sam ze sobą. Idealna harmonia, którą zburzyć mogą tylko amatorzy skuterów wodnych.
Są takie dyscypliny, które współgrają z nami na poziomie komórkowym, jakbyś spotkał tą jedyną i już nie chciał robić nic innego. Oczywiście, w moim przypadku nie da się robić jednej rzeczy naraz, ale ta zdecydowanie będzie moją najulubieńszą.
Poziom emocji można sobie dozować w zależności od potrzeb. Z czasem, gdy nabierzemy już wprawy w pływaniu, dobieramy sobie sprzęt, który pozwala nam pływać szybciej. Potem to już tylko wiatr, promienie słońca na twarzy i woda, do której lepiej nie wpadać, bo wgramolić się z powrotem nie jest tak łatwo.
Podczas moich pierwszych prób opiłam się wody, przeczyściło mi zatoki, ale próbując utrzymać równowagę na desce, łapiemy tez równowagę w sobie. I to w tym wszystkim jest chyba najfajniejsze. Z racji tego, że nagranie realizowałam już praktycznie pod koniec wakacji, odłożyłam swój kurs windsurfingu na przyszły rok. Oby pogoda dopisała, bo planuję fruwać na desce całe wakacje. Wam też gorąco polecam.
Odcinek 7: Olsztyn kocham bo muszę, czyli wakacje w mieście