W połowie roku poszłam do fryzjera. Pewnie to była jakaś okazja, ślub czy coś. Wybrałam się do mojej ulubionej fryzjerki, jedynej słusznej zresztą, bo siostra nigdy nie pozwalała mi chodzić do kogoś innego. Początkowo sama osobiście omawiała z nią co zrobić z moją głową. Ilości wpadek, które zaliczyłam wymagały obecności kuratora w postaci siostry. Nie żeby mnie to obchodziło, ale jej uwagi są karą samą w sobie. W tym całym rytuale związanym z cięciem i farbowaniem najbardziej lubię nasze rozmowy, nie do końca dorosłe. I tak Pani fryzjerka Iwonka jak zaklęcie wypowiedziała pewne słowa, które przez pół roku spędzały mi sen z powiek: „No Karolina tak szalejesz, że rok zakończysz na pewno jednym wielkim pierdolnięciem”. Czasami się zastanawiam, skąd ludzie wiedzą pewne rzeczy albo mają taką moc przewidywania niefortunnych zdarzeń, ale nie sądziłam, że te słowa należy brać dosłownie. Ale po kolei…
Treningi na rowerze przebiegały dość nieregularnie. Miałam zrobić 100 km i nie wiem jak to się stało, że się lekko zagapiłam. Nagle zrobiła się zima. Na styczeń zaplanowaliśmy wyprawę życia na Saharę. Oczywiście rowerami, jak kowboje mieliśmy pedałować w stronę zachodzącego słońca. Przygotowania ruszyły pełną parą jeszcze przed pierwszym śniegiem, ale jednak ciut za późno bo ciemno robiło się już ok. 16:00, a ja nie potrafiłam i nie chciałam odpuścić tej 100. Wymyśliłam, a jak już coś postanowię to koniec, nie ma zmiłuj, nikt nic z tym nie zrobi. Czasami sama sobie nie potrafię odpuścić. Nie mam pojęcia skąd to się bierze. Pewnie się to jakoś nazywa, być może się to nawet leczy, tylko po co.
Zaczęłam intensywnie, nawet za bardzo intensywnie. Po kilku krótkich treningach po ok 35 km postanowiłam rzucić się na tą 100. Przygotowałam się dobrze. Jechało się elegancko do 35 km, potem z każdym kolejnym coś mi wysiadało. Albo drętwiały mi ręce, albo siadał kręgosłup. Przy 50 km pośladki zaczynały mi się tuż nad kolanami. Nawet nie wiedziałam, że mam takie zestawy mięśni w swoim ciele. Bolało mnie dosłownie wszystko. W głowie miałam ułożone, ze dam radę ale moje ciało powiedziało, że nic z tego. Z tym skubańcem się nie dogadałam. Stwierdziłam, że faktycznie nie mogę tylko czegoś chcieć muszę też być fizycznie zdolna. Zaczęłam regularne treningi. Codziennie. Początkowo po 20 km potem 40 km. Dzień w dzień. Spadł śnieg, mróz chwycił mocno. Na zdobycie 100 km umówiłam się z moją drużyną suppurtową 27 grudnia. Taki prawie sylwestrowy przejazd. Mróz miał trochę odpuścić po świętach. To był idealny moment, a ja nigdy nie byłam w tak świetnej formie. No i się stało, to wielkie pierdolnięcie…
Podobno 90% wypadków dzieje się w domu. A ten był najgłupszy z możliwych. W pewnym wieku człowiek musi sobie uświadomić, ze nie ma już 10 lat i durne wygłupy z młodszym bratem mogą zakończyć się wizytą w szpitalu. Nie skręciłam kolana na rowerze, nie podczas biegania, skakania czy uprawiania jakiegoś innego ekstremalnego sportu. To były śmiechotki gilgotki podczas kolacji wigilijnej. Okazało się, że to najbardziej ekstremalna zabawa jakiej doświadczyłam w 2018 roku. Zagipsowali mnie tak, że nie mogłam się ruszyć z miejsca. 11 stycznia mieliśmy jechać na Saharę. Dzień w dzień po ok. 80-100 km po piachu przez dwa tygodnie. Ryczałam na tym SORze jak bóbr. W tym czasie przerobiłam w głowie tyle różnych scenariuszy, że moja linia czasowa uległa rozwarstwieniu i gdzieś tam w alternatywnej rzeczywistości inna ja prowadziła zupełnie inne życie. Teraz jest teraz i teraz jestem tu. Nigdy wcześniej nie potrafiłam sobie pewnych rzeczy odpuścić, ale się staram, by nie przedobrzyć. Czy mi to wychodzi. Nie wiem. Na pewno sporo rzeczy odpuściłam i nie karzę się za to. Bo ja siebie lubię. A jak się kogoś lubi to się o tego kogoś dba.
Bardzo fajny tekst. Ja nauczyłam się żyć z myślą, że wszystko co nas spotyka ma jakiś cel, nie dzieje się po coś. Może to jest znak, że nie byłaś wystarczająco przygotowana. Że jadac na Sahare juz nie bedziesz jechac z mysla czy dam rade, tylko z mysla, ze na pewno dasz rade, bo jestes przygotowana w 100%.
Nauczyło mnie to zupełnie innego spojrzenia na siebie. Pokory do tego co chcę, a co mogę zrobić. Dużo to zmieniło we mnie i nadal zmienia.
Pisz, pisz, pisz. Czytanie Twojego pisania sprawia przyjemność. Kazde slowo się czuje, kazde ma moc, zostaje w głowie. Stało się wielkie pierdolnięcie, czasami rzeczy stają się, czasami tragiczne ale może po cos są. Ty nie zostajesz z niczym. Masz milion talentów i pisanie jest jednym z nich.
Kocham twoje teksty, śmieję sie w głos i przeżywam, jakbym o sobie czytała. Będzie dobrze, każdy moment w życiu do czegoś służy, czegoś uczy, coś nam pokazuje. Do szybkiego, mam nadzieję:-)
Dzięki. To krzepiące. 🙂
A w szkole człowiek miał same 2 😉 Ważne to nie dać sobie wmówić, że nie dam rady 🙂