Każdy z nas ma swoje fobie i lęki, które paraliżują. Ciało się spina i kurczy. Mamy ochotę uciec lub się schować i zwinąć w kulkę. Gdy przyjdzie nam zmierzyć się z tym konkretnym straszydłem, rezygnujemy z konfrontacji. Nie jesteśmy w stanie wyjść ze strefy komfortu. Nie lubimy sytuacji, które sprawiają, że jest nam niewygodnie.

Gdy miałam 9 lat pojechaliśmy z moją klasą do stadniny koni. To było gdzieś pod Olsztynem. Niewiele pamiętam z tego dnia. Zakodowałam jednak to, że koń, na który mnie posadzono i pozostawiono bez opieki nazywał się Gaja. Chyba nie za bardzo się polubiliśmy, bo ugryzł mnie w kolano i poniósł w stronę lasu.

Od tamtej pory nie zbliżam się do koni. Nawet, gdy widzę je galopujące na ekranie telewizora czy laptopa, to się spinam. Nie czuje się przy nich komfortowo, ani bezpiecznie. Dlatego też długo myślałam, czy to aby dobry pomysł, żeby zrealizować audycję o jeździe konnej. Najgorsze jest to, że gdy zrobiłam reserge wśród znajomych, co lubią w Olsztynie i co warto dowiedzieć, to połowa mówiła, że stadninę. Już nigdy więcej ich o nic nie zapytam (śmiech).

Umówiłam się na spotkanie w Akademickim Ośrodku Jeździeckim w Olsztynie. Pojechałam tam z duszą na ramieniu, ale się zawzięłam i ustaliłam sama ze sobą, że dam radę. Przed wyjściem z samochodu, przeszedł koło mnie koń z jeźdźcem. Wystraszyłam się i popłakałam jak dziecko.

Wysiadłam po 5 minutach. Wzięłam kilka głębokich oddechów i postanowiłam udawać, że jestem dzielna. Mój strach jest irracjonalny. Zdaję sobie z tego sprawę. Postanowiłam podejść do tematu zadaniowo. Kilka lekcji z kółka teatralnego w liceum i potem warsztaty teatralne na studiach, nie poszły na marne. W Teatrze Studenckim Cezar zabawiłam 2 lata. Trochę się działało, ale też nauczyłam się pracować z tremą i stresem.

Po rozmowie o jeździectwie z z prof. Ewą Jastrzębską z Katedry Hodowli Koni i Jeździectwa Wydziału Bioinżynierii Zwierząt, dałam się namówić na jazdę konną. Zapytałam tylko Panią Profesor czy koń będzie wiedział, że się boję. Pokiwała tylko głową, a ja nadal udawałam dzielną w nadziei, że może zwierzę też da się nabrać.

Moim towarzyszem tej niezwykłej podróży był wałach Aloes. Gdy usiadłam na jego grzbiecie, zainteresował się moim kolanem. Kasia, instruktorka zaraz zaciekawiła go czymś innym. Wykonaliśmy kilka podstawowych ćwiczeń. Nie czułam się z tym komfortowo.

Po chwili zaczęło padać. Dzień był dosyć chłodny, ale zwierzę było jak kaloryfer i ogrzewało mnie swoim wielkim, ciężkim ciałem. Jak szedł, to miałam wrażenie, że jest przedłużeniem moich nóg. Ciało naturalnie łapie równowagę. Napinają nam się mięśnie zgodnie z jego krokami, raz na prawą, raz na lewą stronę. Podobno osoby po wypadkach i z urazami nóg, mogą w ten sposób poczuć własne nogi.

Było w tym coś pięknego. Aloes był piękny i ciekawski. Odwracał łeb w moją stronę. Myślał, że mam dla niego coś dobrego. Wiercił się i był niespokojny, bo tym razem to jego coś ugryzło w kolano i się drapał. Akurat na mnie musiało trafić. Wiadomo. Wydawało mi się, że siedzę dosyć wysoko. Kiedy zobaczyłam potem zdjęcie, które mi zrobiono, to już nie wyglądało to tak dramatycznie. Strach ma wielkie oczy, a ja jestem jego najlepszym reprezentantem. 😉

Mój stres i napięcie nie mijały, a deszcz padał coraz mocniej. Czas mojej lekcji dobiegł końca, a ja cieszyłam się, że nie spadłam, nie zginęłam i przeżyłam. Czy pokonałam swój lęk? Nigdy w życiu! O ile wiem jakie korzyści daje jazda konna i że dla innych jest to najlepsza forma spędzania czasu czy też rehabilitacji, to dla mnie niekoniecznie. Chociaż nie chciałabym siebie samej zapewniać, że już nigdy więcej tego nie zrobię. Za dobrze się znam.

Odcinek 9: Olsztyn kocham bo muszę… czyli wakacje w mieście

Foto: Akademicki Ośrodek Jeździecki w Olsztynie

Dołącz do Newslettera i bądź na bieżąco z nowymi audycjami.

Nie spamujemy! Przeczytaj naszą politykę prywatności, aby uzyskać więcej informacji.