Ten rok miał być mój. 2020 taka magiczna data. Początek nowego dziesięciolecia. 2019 sponiewierał mnie okrutnie, ale czułam, że to tylko na chwilę, że gdzieś tam w gwiazdach zapisany jest mój szczęśliwy los. Zerwane wiązadła w kolanie, pęknięty bębenek w uchu (pamiętajcie by jeździć w kasku) dawały mi poczucie jakiejś totalnej przegranej, że nie będę mogła robić tego co do tej pory. Po drodze spotkał mnie jeszcze rozwód, nowa praca, potem zmiana pracy, zmiana wszystkiego. Ale ani razu nie pozwoliłam sobie na to by stracić grunt pod nogami. Nawet pod tak mało stabilnymi nogami które oglądano na SOR z pięć razy po kolejnych skręceniach. Jakby jakaś siła próbowała mnie zawrócić, a ja ciągle schodziłam ze ścieżki.
To już nie są te czasy, że my kobiety musimy zgadzać się na wszystko jak leci, co dał nam los. „Ciesz się z tego co masz”. Nie cieszyłam się, od lat. Nauczyłam się uśmiechać do lustra, być sama ze sobą, robić coś co do tej pory było dla innych totalnym wariactwem. Żyłam z poczuciem winy bycia nieidealną żoną i matką. Miałam dość i sobie poszłam. Nagle nie mam poczucia winy, a świat się nie zawalił. Przyjaciele nie odeszli, a rodzina się nie rozpadła tylko zmieniała „status związku”. Co najśmieszniejsze teraz z byłym mężem jesteśmy w stanie wymienić więcej uprzejmości niż dwa lata temu.
A jak to się zaczęło? Pewnie dawno temu, za siedmioma górami… Zawsze pamiętamy ten moment gdy się zakochujemy. A gdy przestajemy kochać? To chyba nie jest jakiś konkretny dzień, chwila. Tak naprawdę odchodzi się miesiącami, latami. Szukając samej siebie, gdzieś się oddalałam. I to nie tak, że nie starałam się pogodzić tego wszystkiego, ale gdzieś czułam brak akceptacji z drugiej strony i musiałam się postawić, w końcu tupnąć nogą, przestać tkwić w miejscu, w którym jest niewygodnie. Musiałam znaleźć siebie, pokochać samą siebie. I wiecie co, uwielbiam uśmiechać się do tej dziewczyny w lustrze.
Teraz mamy 2020 rok, który ukarał nas wszystkich, zamknął w domach, zamknął nam usta i pozbawił wszelkich zmysłów. Najbardziej uwielbiam zapach chodnika po deszczu. Teraz go nie czuję, bo każą zasłaniać nam nos i usta. Znowu jestem w miejscu, w którym jest mi niewygodnie. Nie jestem typem buntownika, nie robię czegoś na przekór, tylko by pokazać swoją odmienność. Kieruję się w życiu pewnym własnym kodeksem, a jednak zawsze się pcham tam gdzie się biją.
I teraz oto jestem w momencie, w którym narasta we mnie frustracja i poczucie totalnej niesprawiedliwości. Radze sobie z tym na swój sposób i zawsze mam makijaż jak idę wyrzucić śmieci (śmiech). To całe doświadczenie nauczyło mnie pokory do własnych uczuć i emocji. Mimo, że mam prawie 40 lat to nadal zadziwiające jest to, że nie potrafię sobie z nimi radzić jak na mój wiek przystało. Ten ostatni rok pokazał mi też, że nic nie jest na stałe i na zawsze. „Ciesz się z tego co masz”? Hmmm. Nie ma mowy. Chcę dalej, więcej i bardziej. Nie wiem gdzie będę za rok, ale nie będę tkwić w miejscu, w którym jest mi niewygodnie.