Kończy się rok 2020. Aż strach robić podsumowanie. Najlepiej człowiek by go anulował i zwyczajnie zaczął jeszcze raz, o rok młodszy.

W tej chwili siedzę w domu na kwarantannie. Wirus od dawna depcze mi po piętach. Jestem zdrowa, ale miałam kontakt z kimś chorym i muszę się odizolować. A ten rok odizolował mnie skutecznie od wielu osób, rzeczy i od masy przyjemności. Zabrał poczucie bezpieczeństwa. I nawet jak na chwilę mogłam złapać głęboki oddech, to waliło się coś obok. Dwa razy straciłam pracę z powodu pandemii. Z powodu pandemii straciłam też zdrowie. Nie otrzymałam na czas pomocy lekarskiej, jakby na świecie ludzie chorowali tylko na koronawirusa.

Potem znowu była chwila stabilizacji i kolejny zwrot akcji. Jak w teatrze dramatycznym zaczęły walić się inne rzeczy. Ktoś zmarł, ktoś inny oszalał, a ja w tym wszystkim musiałam udawać przed własnym dzieckiem, że daje radę, że nic się nie sypie, że przecież jest ok. Gdzieś w tym wszystkim zachowałam zdrowie psychiczne. Jakbym była stworzona do tego całego chaosu. Wybrałam się nawet na psychoterapię, bo przecież nikt normalny nie dałby rady z tym wszystkim sam. Po dwóch spotkaniach okazało się, że nie potrzebuje pomocy. Mogę iść śmiało w świat walczyć ze smokami. Huuuurrrraaaa!

A teraz siedzę zamknięta w domu, jak za karę i przeglądam stare zdjęcia. Jak bardzo nie doceniamy małych przyjemności. Tyle GB wspomnień. Tyle możliwości, tyle szans, tyle opcji, a nie docenialiśmy najzwyklejszych drobiazgów. Wspólny posiłek, wyjście na spacer, kawa na mieście, koncert ulubionego zespołu widziany na żywo w ulubionym klubie. I nagle przytrafił nam się rok 2020 i wszystko pozamiatał. Zweryfikował. Zapędził w kąt, zamknął w domu i ograniczył nam to, co do tej pory było niezauważalne, a dawało nam radość. Niby nic, a jednak wszystko. I teraz już nikt nie robi awantury o okruchy w łóżku po chipsach, albo bałagan w pokoju, bo niewiele zostało nam z tych drobnych przyjemności. Dzwonimy do siebie częściej, nawet na chwilę, bo nadal czasu brak. Boimy się przyszłości, więc żyjemy chwilą obecną. Jesteśmy tu i teraz, jak nigdy.

Usłyszałam ostatnio od kogoś, że w życiu to mam strasznego pecha. Że przecież wszystko się wali, że jak nie jedna praca, to kolano, to operacja na głowę, to kolejna praca, to dziecko sprawia kłopoty, do tego problemy z samochodem (no bo skasował się chrupek jeden). A ja w tym wszystkim trwam. Stoję i się uśmiecham. Jak jakiś wariat.

No więc kochani. Uśmiechajmy się, bo co innego nam zostało. Śmiech to zdrowie. 😀

Dołącz do Newslettera i bądź na bieżąco z nowymi audycjami.

Nie spamujemy! Przeczytaj naszą politykę prywatności, aby uzyskać więcej informacji.