Pływać nauczyłam się w wieku 4 lat. Woda mnie lubi, a ja lubię wodę. Jakoś naturalnie ze sobą współgramy. W wodzie mogłam się wykazać. Zawsze słabo biegałam i w-f był dla mnie karą. Ale w wodzie byłam szybka, sprawna, byłam najlepsza. Nawet przez chwilę trenowałam pływanie w podstawówce. Podobno powiedziałam rodzicom, że już nie chce i tak skończyła się moja kariera. To było męczące zarówno dla mnie jak i dla taty, który chodził ze mną na treningi. Miałam włosy do pasa. Grube i gęste. Suszenie ich zimą po 21:00 było karą dla mnie i dla mojego taty. Do tej pory ma traumę z rozczesywania kołtunów i zaplatania warkoczy.
Ale mieszkając w Olsztynie gdzie mamy 11 jezior, przygoda z pływaniem nigdy się nie kończy. Z wody wychodziło się po całym dniu, sinym, w stanie hipotermii, o czym świadczyły sine usta i ogólne telepanie ciała, ale nikt nigdy nie powiedział, że mu zimno. Bo nie było. A teraz boję się zamoczyć gdy temperatura wody nie przekracza 27 stopni. Jakby te wszystkie rady babci „Nie stój w przeciągu bo na starość…” więc to chyba właśnie teraz się wydarza, dlatego woda musi być ciepła. A że lato dopisało tropikalnymi temperaturami, to skusiłam się na większe zanurzenie, a mianowicie, na nurkowanie.
Nigdy tego nie robiłam. Słyszałam, że jest bardziej niebezpieczne niż skoki spadochronowe. Podobno to bzdura, natomiast znalazłam się w środowisku, w którym nawiązanie do lotnictwa jest obelgą: ”Zdejmij te okulary, bo wyglądasz jak ruski pilot”. I jakby nagle gdzieś z tyłu głowy pojawił mi się pomysł by odwiedzić konkurencję…, ale o skakaniu potem. 😉
Spacer podwodny jest dostępny dla każdego niewyszkolonego, żądnego przygód człowieka. Wystarczy zadzwonić i umówić się z chłopcami i dziewczętami z Akademickiego Klubu Płetwonurków Skorpena. Pamiętajcie, że pod wodą czas płynie szybciej. O tym podczas audycji zapewniał mnie Paweł Laskowski i faktycznie 45 minut wygląda na 10. A jak wam płynie czas w różnych sytuacjach?
Poziom stresu oceniam przy nurkowaniu na 5 gwiazdek w 10 stopniowej skali. Po 10 minutach totalny luz. Mimo wody w nosie, która wypełniała mi maskę do połowy oczu, zniosłam to całkiem spokojnie. Instruktor dokładnie mi wszystko wytłumaczył, czułam się bezpiecznie, byłam zaopiekowania. Trochę przerażało mnie ciśnienie, które mocno dawało po uszach, a że jestem po paru urazach pęknięcia bębenka, to moje zdenerwowanie było wprost proporcjonalne do gorszej wydolności organizmu. Czy zrobiłabym to jeszcze raz? Chyba nie mam wyjścia, bo kocham jednego płetwonurka 😉
Odcinek 2: Olsztyn kocham, bo muszę…czyli wakacje w mieście