Z boksem wyszło na spontanie. Uczestniczyłam w jednej imprezie charytatywnej, w którą zaangażowali się Olsztyńscy sportowcy. Podczas aukcji koleżanka wylicytowała trening z Mamedem Chalidowem. Pomyślałam sobie, ze to świetna sprawa, że ja też chcę boksować. No bo kto mi zabroni. Mam już tyle lat, że nikt mi niczego nie może zabronić. I tak się akurat ciekawie ułożyło, że siedziałam na aukcji obok Krzysztofa, który prowadzi olsztyński klub bokserski. Jak już się powiedziało A to trzeba powiedzieć B.
Na ostateczne podjęcie decyzji dałam sobie cały grudzień. Nigdy nie lubiłam przemocy, walk bokserskich filmów karate i innych brutalnych gier takich jak zbijak itp. Ale zakiełkowała we mnie taka mała myśl, że to daje taką wewnętrzną siłę człowiekowi, ta umiejętność dania komuś w mordę. I w końcu się zdecydowałam. Do wyboru miałam dwie opcje: Panią trener, która prowadziła sekcję damską, grupa (wiekowa 13-18) lub Pana trenera – sekcja męska grupa wiekowa 30+. Wybrałam facetów, bo trochę obiciach dostać łomot od 13-latki. Na pierwszy trening szłam z duszą na ramieniu, miałam w sobie wiele różnych emocji. Chciałam uciekać i skakać z radości, płakać i śmiać się, dać komuś w mordę i dostać w mordę. Wtedy przypomniała mi się pierwsza zbiórka harcerska. Nie znałam żadnych dzieci, nikt nie chodził do mojej szkoły, a co najgorsze nikt nie chciał stać ze mną w parze. Sam trening to była istna mordęga. Nie podobne do żadnych aktywności, których wcześniej próbowałam, żadne aerobiki, Chodakowskie, pilatesy czy nawet spining super kardio nie mogły się do tego równać. Nie myślałam o niczym innym tylko o przetrwaniu. Nie myślałam, o praniu do wywieszenia, o środowym zebraniu w szkole, o zakupach. Wszystkie szepty, głosy a nawet krzyki codziennych zmartwień i zmagań zostały wyciszone. Teraz czułam tylko wielki ból, który skumulował się w miejscach, które nie podejrzewałam o występowanie jakichkolwiek mięśni.
Z treningu wróciłam z mieszanymi uczuciami pt. nie wiem jak było i silnym postanowieniem, że dam radę.